GlySkin Care i magiczne skarpetki

GlySkin Care i magiczne skarpetki

Cześć kochani!

Dziś przychodzę z dość ciekawym produktem, a miałam okazję testować go po raz pierwszy dzięki współpracy z firmą Diagnosis.
Wydaje mi się, że cała blogosfera miała już okazję wypróbować złuszczające skarpetki tylko nie ja, przyszedł więc czas na moje testowanie. 
W poście znajduje się jedno zdjęcie, które jest niesmaczne, więc wrażliwcy niech post ominą, bądź zamkną oczy widząc gołą stopę. 


GlySkin Care - Złuszczająca maska do stóp 



Kilka słów od producenta
                                      



W opakowaniu znajdziemy szczelnie zamknięty, foliowy woreczek, w którym znajdują się skarpetki. Myślałam, że skarpetki będą osobno jednak trzeba było je rozdzielić, a dla mnie był już to problem. Wiecie czasami mam mentalność blondynki ;)



Skoro jest napis "open" to powinno się właśnie tak, a nie inaczej je otwierać, dopiero Ojciec wpadł na pomysł by je rozdzielić za pomocą nożyczek. Oczywiście instrukcję jak ich używać i jak rozdzielać znajdziemy na opakowaniu jak również zaglądając na stronę sklepu. Brawo ja! Także tu był błąd z mojej strony, że źle kombinowałam. Gdy je rozdzieliłam i otworzyłam okazało się, że są wypełnione płynem.



Po założeniu ich na stopy, mamy możliwość zapięcia skarpetek i to jest bardzo fajne.
Pierwsze uczucie było bardzo dziwne i nie fajne, wiecie nikt nie lubi mieć mokrych worków na nogach. Po chwili moje stopy się do nich przyzwyczaiły i było już ok.



Według zaleceń ubrałam na worki swoje skarpetki (największe i najbardziej rozciągliwe jakie posiadam), wszystko po to by dobrze przylegały do stopy i płyn w nich zawarty mógł robić swoje. 


Produkt trzymałam na stopach około 40 minut. Czyli nie za długo i nie za krótko. Po jakimś czasie w stopy zaczęło mi się robić gorąco, później zaczęły one piec. Nie będę ukrywać, że się wystraszyłam. Uczucie nie było przyjemne, a w głowie miałam różne czarne scenariusze. Później w czeluściach internetu doczytałam, że jest to całkiem normalne zjawisko. Tak więc wytrzymałam z tym zabiegiem 40 minut i zaraz po nim opłukałam stopy. 

Czekałam, tak czekałam i się doczekałam... na skórze zaczęło się coś dziać po 16 dniach, może było to spowodowane efektem krótkiego trzymania. 


Skóra zaczęła samoistnie się odklejać, wydawała się być sucha. Nie ukrywam, że trochę swoim stopom pomogłam pozbyć się naskórka, bo chyba dłużej zeszło by im ze złuszczaniem. Oczywiście odrywałam kawałki już odstające. Wkurzające było to, że skóra odpadała sobie tu i tam, znajdywała się w skarpetkach i na łóżku. Jeśli jesteście wrażliwi i obrzydzają Was tego typu rzeczy to darujcie sobie wszelkiego rodzaju maski i skarpetki złuszczające. 

Muszę Was też przestrzec by nie robić zabiegu w wakacje, bo wiadomo letnie obuwie, sandały, a łuszcząca się stopa nie jest apetycznym widokiem ;) Genialna ja latałam w tenisówkach, bo aż wstyd z takimi girami wyjść do ludzi.

Ogólnie cała kuracja od czasu oczekiwania, poprzez kompletne złuszczenie się naskórka trwała miesiąc. To dość dużo czasu ale efekt po zastosowaniu maski jest świetny. Pozbywamy się warstwy zbędnej skóry, stopy są gładkie, nawilżone i po prostu fajniejsze. Aż miło popatrzeć. Jestem zadowolona z zabiegu, gdyż jest on prosty i wykonany w domowym zaciszu. Warto było trochę się pomęczyć by uzyskać taki efekt. Oczywiście daruje Wam już oglądania swoich gołych stóp ;)

Mieliście okazje już wypróbować jakieś magiczne, złuszczające skarpety bądź maski?

Pozdrawiam!

Paulina

Obserwatorzy

Copyright © 2014 Z miłości do.... lifestyle , Blogger