ZASTANÓWCIE SIĘ CZY NAPRAWDĘ CHCECIE MIESZKAĆ W WIEŻOWCU. DLACZEGO NIE CIERPIĘ SWOJEGO MIESZKANIA - CZĘŚĆ III

ZASTANÓWCIE SIĘ CZY NAPRAWDĘ CHCECIE MIESZKAĆ W WIEŻOWCU. DLACZEGO NIE CIERPIĘ SWOJEGO MIESZKANIA - CZĘŚĆ III

Sąsiedzi, ach sąsiedzi. To tylko wierzchołek góry lodowej jeśli chodzi o minusy mieszkania w wieżowcu. Myślałam sobie, że fajne będzie, że mieszkając w takim molochu jest się anonimowym. Wiecie nie ma plotek (aha!), bezczelnego wściubiania nosa w nieswoje sprawy. Jednak na dłuższą metę nie jest to takie fajnie. Panuje ogólna znieczulica, olewanie, uprzykrzanie sobie życia, a chłodem wieje na kilometr. Sąsiadów na piętrze mam kilku, jak już wspominałam, 5 mieszkań oprócz swojego. Znam 3 osoby z którymi jestem na dzień dobry, nowych sąsiadów widziałam plecy, więc nie liczy.




Ludzie wchodzą i wychodzą nie mówiąc sobie dzień dobry, a na dzień dobry nawet nie odpowiadają. Nic kompletnie, nawet pocałuj się w dupę. Nie ważne czy młodsi czy też starsi, milczą jakby im kto języki powyrywał. Zero jakiejś takiej serdeczności, uśmiechu, skinięcia głową. Już nie wspomnę o  trzymaniu sobie drzwi. Nawet ciężko niektórym dupsko ruszyć, gdy stoją przy windzie, a człowiek chce wyjść z wózkiem z parteru. Jest tylko przewracanie oczami, że akurat teraz mi się chciało wyjść.

Sąsiadkę z pod numeru 1 miałam okazję poznać gdy zwracałam jej uwagę o wypuszczanie psa na klatkę. Owa pani notorycznie otwierała drzwi od mieszkania i wypuszcza psa, czekając aż go ktoś wypuści przez drzwi od klatki i drzwi wejściowe. Nie wytrzymałam gdy pewnego poranka zaraz po wyjściu Ojca z domu (wychodzi po 6) chciałam się położyć i jeszcze pospać. Bąbel jako niemowlak dawał w nocy do wiwatu. Dzieciaki spały, a psiak szczekał, szczekał i szczekać nie przestawał. Ubrałam się w szlafrok i wystartowałam. Pukałam, waliłam, zaczęłam tłuc pięścią w drzwi. Sąsiadka oburzona, że musi się ubrać odkrzyknęła, że zaraz otwiera. Po chwili czekania otworzyła z pretensjami, że co mi pies przeszkadza i powinnam mu drzwi otworzyć i wypuścić na dwór, wtedy nie będzie szczekał. Zagotowałam się, postraszyłam strażą miejską i wróciłam do mieszkania. O spaniu już nie było mowy.

Druga akcja z tą sąsiadką była mniej przyjemna, bo zwyczajnie nie wytrzymałam i powiedziałam jej kilka niemiłych słów. Teraz się sobie kłaniamy i jak nas widzi to drzwi przytrzyma. Już Wam piszę o co poszło.

Wracałam sobie z Pierworodnym ze szkoły, Bąbel w wózku, wiało okropnie. Sąsiadka od psa nas wyminęła, Pierworodny pobiegł za nią i ją dogonił by przytrzymać drzwi, a ta bezczelnie drzwi mu przed nosem zamknęła. Myślę sobie czekaj babo, ja ci dam. No i jej pech chciał, że ją dopadłam. Wniosłam wózek po schodach gdy ta męczyła się z wpisywaniem kodu, i już chciała nam centralnie zatrzasnąć drugie drzwi od korytarza przed nosem, gdy je złapałam. Byłam tak piekielnie wściekła, że się zapytałam czy jej nikt kultury nie nauczył i czy jest ślepą idiotką. 
Odburknęła, że nas nie widział. Serio? Jak można dziecku zamknąć drzwi przed twarzą gdy, to te drzwi trzyma za klamkę. Rzuciłam jakiś tekst o chamie, którego w tej chwili nie pamiętam, a tamta się obruszyła że ją wyzywam. To by było na tyle. Terapia wstrząsowa zadziałała, ona nam drzwi trzyma, my jej. Doszłam do wniosku, że czasem trzeba sąsiada opierdzielić żeby ten się ogarnął, bo sam nie jest.

Wścibska sąsiadka z piętra X. Mamy taką panią, niby miła, sympatyczna. Co rusz stoi przy skrzynkach pocztowych, zadając durne pytania. Na początku odpowiadałam z grzeczności teraz mówię, że nie mam czasu. 
- A dostała pani rachunek za prąd? 
- A dostała pani rachunek za gaz? 
- A podwyżka czynszu była? 
- A to mieszkanie własnościowe czy od państwa dostaliście?
- Dzidziuś się urodził?
- A gdzie ma pan pieska? Akurat, to pytanie Ojcu zadała, gdy pies nam zdechł. Odpowiedział, że go zjedliśmy. Teraz go o nic nie pyta. Za to ja uciekam z uśmiechem na ustach, bom zalatana.
Choć w szoku byłam, jak kiedyś, raz zapukała nam do drzwi ( tyle mieszkań, a ta mnie znalazła), bo prąd wysiadł z zapytaniem czy ja też nie mam.

Sąsiedzi z pod numeru 6. Notorycznie palą na klatce schodowej, gdzie wisi zakaz palenia. Mało tego mają balkon (nie taki jak mój mikro, zwany potocznie rzygownikiem). Wychodzą na klatkę i fajczą. Nawet okna nie raczą otworzyć, więc nie raz jak buchnie dymem to jest masakra. Na straż miejską dzwoniłam ale zanim ci dupsko ruszyli, to tamci zdążyli w ogóle wyjść z domu. Zemściłam się dwa razy. Oj tak, jestem wredna. Mówiłam, tłumaczyłam, we wnęce wózek zostawiałam ale capił strasznie, musiałam go trzymać w domu, na przedpokoju. Któregoś dnia nadarzyła się okazja, że zostawili paczkę papierosów na parapecie. Więc ją z tego parapetu, otwierając okno by przewietrzyć wywaliłam. Dwa razy. Jak palili, tak palą, a ja im te paczki jak tylko przyuważę wyrzucać będę. Nie kłaniamy się sobie. Oni wiedzą, że to ja ale nie mają w sobie cywilnej odwagi by się odezwać. Nie mieli też odwagi by przeprosić, powiedzieć że palić nie będą albo że będą, bo im się tak podoba. 
Żeby nie było, ja nie jestem święta, bo sama paliłam jak się wprowadziliśmy do wieżowca ale było mi zwyczajnie wstyd stanąć na klatce by palić. Tym bardziej, że wiszą karteczki, że może to komuś przeszkadzać i do jasnej cholery to jest dobro wspólne. Wychodziłam pod blok, a peta gasiłam na betonie, sprawdzając czy się nie tli i wrzucałam do kosza. Dla mnie to normalne, a niektórych jednak nie nauczyli kultury. Tak samo było z kłanianiem się ludziom. Mówiłam dzień dobry wszystkim, tego samego uczę swoje dzieci. Teraz kłaniam się tylko starszym osobą, które niestety nie zawsze odpowiadają ale staram się dać dobry przykład dzieciom. 

Jeśli chcecie poczytać CZĘŚĆ I znajdziecie ją tu KLIK, a tu CZĘŚĆ II KLIK.

Macie może sąsiadów, którzy strasznie Was wkurzają? 

Pozdrawiam

Paulina



Obserwatorzy

Copyright © 2014 Z miłości do.... lifestyle , Blogger