W starym dobrym stylu czyli filmowy czwartek

W starym dobrym stylu czyli filmowy czwartek

Cześć kochani dziś z zabawnym, wzruszającym i poruszającym filmem do Was przybywam. Jak dla mnie będzie to kinowy hit tego lata. 

W starym dobrym stylu




Gatunek: Komedia

Czas trwania: 1 godz. 36 min

Produkcja: USA

Filmweb: 7,1/10

Rok produkcji: 2017

Trzech leciwych przyjaciół zostało pozbawionych swoich wypracowanych emerytur. Firma w której przepracowali ponad 25 lat w związku z kłopotami finansowymi postanowiła im je zabrać. Dzięki temu spłaci ona długi banku. Każdy z nich zmaga się z jakimiś problemami. Podczas wizyty w banku jeden z nich zostaje świadkiem napadu i w głowie rodzi mu się myśl, żeby odebrać należne im pieniądze przywłaszczone przez bank.


Genialnie obsadzone role, przez znanych i lubianych aktorów. Spora dawka wyważonego humoru, a zabawne sytuacje pozwalają widzowi się odprężyć. Jednak na tym filmie nie zabraknie też łez wzruszenia. Miło jest popatrzeć jak przyjaciele trzymają sztamę do grobowej deski. Zabawne teksty, sytuacje z życia wzięte, szalone pomysły mimo wieku. We wszystko to wplecione problemy starszych ludzi, ich mądre spojrzenie na świat i ciekawie rozgrywająca się akcja napadu na bank. 
Kto nie miał okazji jeszcze obejrzeć temu serdecznie polecam.

Bez limitów i rejestracji film znajdziecie tu KLIK.

Pozdrawiam!

Paulina
Filmowy czwartek czyli Victor Frankenstein

Filmowy czwartek czyli Victor Frankenstein

W ostatni czwartek zabrakło postu filmowego dziś go zabraknąć nie może, bo wiele osób się dopytuje czy będzie. Dziś kino dla osób, które lubią XVII wieczne klimaty.

Victor Frankenstein 



Gatunek: Dramat, Horror

Czas trwania: 1 godz. 50 min

Produkcja: USA

Filmweb: 5,8/10

Rok produkcji: 2015 

Film właściwie opowiada losy Igora, którego uwolnił z cyrkowej niewoli Victor. 
Igor był garbatym chłopcem, a jego ułomność bawiła gawiedź. Doktor nie dość, że wybawił go z niewoli, wyleczył, to przygarnął również pod swój dach i nauczał tajników medycyny. Wspólnie ożywili pierwszego człowieka poskładanego z części różnych osób. 


Jest to klimatyczne kino z interesującą opowiedzianą historią. Oczywiście są ciekawe wątki, trochę akcji ale również klimatycznej i ciekawej. Wyraziste, lekko szokujące kino z dobrą grą aktorką. Niestety według mnie film został znów źle sklasyfikowany, gdyż nie jest to żaden horror. Idealnie dobrany aktorski duet Radcliffe i McAvoy, który fajnie się uzupełnia i dobrze odgrywa swoje role. Dobrze nakręcony, rozwija trochę bardziej historię doktora Frankensteina. Jeśli ktoś lubi londyński stary klimat, zadymione ulice, to film dla niego.

Jeśli macie ochotę na ten film, to bez limitów i rejestracji znajdziecie go tu KLIK.
Oczywiście trzeba zamknąć wyskakujące okienka z reklamami.

Pozdrawiam!

Paulina
Małe podsumowanie czerwca - zdjęcia

Małe podsumowanie czerwca - zdjęcia

Czerwiec zleciał nim się obejrzałam... Ostatnie dni szkoły Pierworodnego i ciężko było podnieść tyłek z wyra. Jedyną motywacją była myśl, że to już koniec, że zaraz, za momencik będą wakacje. Jakoś zleciało. Pogoda była w kratkę, gdy tylko wyszło słońce korzystaliśmy. W dniu zakończenia roku szkolnego pogoda się popsuła. Ostatnie dni czerwca, to było totalne nieporozumienie. Deszcz, burze i wiatr. No ale kto by chciał o tym czytać ;)

Zapraszam Was obejrzenia fajnych zdjęć. Gotowi?

1 czerwca - Dzień Dziecka. Dzieciaki zaskoczone, bo Matka jest antyfastfoodowa. Więc była to dla nich ogromna niespodzianka. Polecieliśmy też na spacer i obiecane karmienie kaczek, a Pierworodny zaprzyjaźnił się z gołębiem. Było chłodno aczkolwiek przyjemnie.







Pierwszy weekend czerwca spędziliśmy na wypadzie do galerii handlowej w której miały być różne atrakcje oraz najważniejszy punkt programu Minionki. Powiem, Wam żeby był to jeden wielki niewypał. Dzieciaki zadowolone bo dostały balony za którymi się nachodziliśmy, bo galeria dwupiętrowa. I tak się ganialiśmy za tymi balonami, bo co my w jedną stronę, to pani z balonami w drugą. Nie czekaliśmy w ogromnej kolejce do zdjęcia, tylko z boku zrobiliśmy na pamiątkę fote postaci. Kostiumy genialne. Tego dnia umówiliśmy się z przyjaciółmi w galerii, a później zaprosiliśmy do domu na obiad, więc dzieciaki bawiły się w swoim gronie, a my w swoim. 





Matka wylądowała u fryzjera, bo zaczęła pod względem fryzury przypominać Hobbita. Choć teraz w połowie lipca mam dylemat. Facebook udostępnił mi wspomnienia w których miałam fajne, długi włosy... 




11 czerwca - termometr był rozgrzany prawie do czerwoności ;)



Udało mi się w ciągu dwóch wieczorów do kończyć książkę. Normalnie szaleństwo. Jednak jak dla mnie jest to lektura na raz, więc pójdzie dalej w świat. Bo nie zamierzam trzymać jej na półce.


Były wypady na place zabaw, wycieczka do lasu gdy tylko przestało padać. Bawiliśmy się na zamku w Noc Kupały, odwiedziliśmy fontannę grającą. Której lata świetności był 9 lat temu. Teraz tylko świeci... Szkoda, że została tak zaniedbana, bo wielu turystów czekało na pokaz z muzyką. Udało się pojechać na grilla i to nie raz. Wyruszyliśmy też zwiedzić kilka wsi i zielonych terenów w celu poszukiwania szczęścia. Kiedyś Wam o tym napiszę.

















Porobiłam tyle zdjęć, że miałam dylemat co wybrać. Mam nadzieję, że lipiec będzie bardziej udany i stabilny pogodowo. 

Pozdrawiam! 

Paulina
ZASTANÓWCIE SIĘ CZY NAPRAWDĘ CHCECIE MIESZKAĆ W WIEŻOWCU. DLACZEGO NIE CIERPIĘ SWOJEGO MIESZKANIA - CZĘŚĆ III

ZASTANÓWCIE SIĘ CZY NAPRAWDĘ CHCECIE MIESZKAĆ W WIEŻOWCU. DLACZEGO NIE CIERPIĘ SWOJEGO MIESZKANIA - CZĘŚĆ III

Sąsiedzi, ach sąsiedzi. To tylko wierzchołek góry lodowej jeśli chodzi o minusy mieszkania w wieżowcu. Myślałam sobie, że fajne będzie, że mieszkając w takim molochu jest się anonimowym. Wiecie nie ma plotek (aha!), bezczelnego wściubiania nosa w nieswoje sprawy. Jednak na dłuższą metę nie jest to takie fajnie. Panuje ogólna znieczulica, olewanie, uprzykrzanie sobie życia, a chłodem wieje na kilometr. Sąsiadów na piętrze mam kilku, jak już wspominałam, 5 mieszkań oprócz swojego. Znam 3 osoby z którymi jestem na dzień dobry, nowych sąsiadów widziałam plecy, więc nie liczy.




Ludzie wchodzą i wychodzą nie mówiąc sobie dzień dobry, a na dzień dobry nawet nie odpowiadają. Nic kompletnie, nawet pocałuj się w dupę. Nie ważne czy młodsi czy też starsi, milczą jakby im kto języki powyrywał. Zero jakiejś takiej serdeczności, uśmiechu, skinięcia głową. Już nie wspomnę o  trzymaniu sobie drzwi. Nawet ciężko niektórym dupsko ruszyć, gdy stoją przy windzie, a człowiek chce wyjść z wózkiem z parteru. Jest tylko przewracanie oczami, że akurat teraz mi się chciało wyjść.

Sąsiadkę z pod numeru 1 miałam okazję poznać gdy zwracałam jej uwagę o wypuszczanie psa na klatkę. Owa pani notorycznie otwierała drzwi od mieszkania i wypuszcza psa, czekając aż go ktoś wypuści przez drzwi od klatki i drzwi wejściowe. Nie wytrzymałam gdy pewnego poranka zaraz po wyjściu Ojca z domu (wychodzi po 6) chciałam się położyć i jeszcze pospać. Bąbel jako niemowlak dawał w nocy do wiwatu. Dzieciaki spały, a psiak szczekał, szczekał i szczekać nie przestawał. Ubrałam się w szlafrok i wystartowałam. Pukałam, waliłam, zaczęłam tłuc pięścią w drzwi. Sąsiadka oburzona, że musi się ubrać odkrzyknęła, że zaraz otwiera. Po chwili czekania otworzyła z pretensjami, że co mi pies przeszkadza i powinnam mu drzwi otworzyć i wypuścić na dwór, wtedy nie będzie szczekał. Zagotowałam się, postraszyłam strażą miejską i wróciłam do mieszkania. O spaniu już nie było mowy.

Druga akcja z tą sąsiadką była mniej przyjemna, bo zwyczajnie nie wytrzymałam i powiedziałam jej kilka niemiłych słów. Teraz się sobie kłaniamy i jak nas widzi to drzwi przytrzyma. Już Wam piszę o co poszło.

Wracałam sobie z Pierworodnym ze szkoły, Bąbel w wózku, wiało okropnie. Sąsiadka od psa nas wyminęła, Pierworodny pobiegł za nią i ją dogonił by przytrzymać drzwi, a ta bezczelnie drzwi mu przed nosem zamknęła. Myślę sobie czekaj babo, ja ci dam. No i jej pech chciał, że ją dopadłam. Wniosłam wózek po schodach gdy ta męczyła się z wpisywaniem kodu, i już chciała nam centralnie zatrzasnąć drugie drzwi od korytarza przed nosem, gdy je złapałam. Byłam tak piekielnie wściekła, że się zapytałam czy jej nikt kultury nie nauczył i czy jest ślepą idiotką. 
Odburknęła, że nas nie widział. Serio? Jak można dziecku zamknąć drzwi przed twarzą gdy, to te drzwi trzyma za klamkę. Rzuciłam jakiś tekst o chamie, którego w tej chwili nie pamiętam, a tamta się obruszyła że ją wyzywam. To by było na tyle. Terapia wstrząsowa zadziałała, ona nam drzwi trzyma, my jej. Doszłam do wniosku, że czasem trzeba sąsiada opierdzielić żeby ten się ogarnął, bo sam nie jest.

Wścibska sąsiadka z piętra X. Mamy taką panią, niby miła, sympatyczna. Co rusz stoi przy skrzynkach pocztowych, zadając durne pytania. Na początku odpowiadałam z grzeczności teraz mówię, że nie mam czasu. 
- A dostała pani rachunek za prąd? 
- A dostała pani rachunek za gaz? 
- A podwyżka czynszu była? 
- A to mieszkanie własnościowe czy od państwa dostaliście?
- Dzidziuś się urodził?
- A gdzie ma pan pieska? Akurat, to pytanie Ojcu zadała, gdy pies nam zdechł. Odpowiedział, że go zjedliśmy. Teraz go o nic nie pyta. Za to ja uciekam z uśmiechem na ustach, bom zalatana.
Choć w szoku byłam, jak kiedyś, raz zapukała nam do drzwi ( tyle mieszkań, a ta mnie znalazła), bo prąd wysiadł z zapytaniem czy ja też nie mam.

Sąsiedzi z pod numeru 6. Notorycznie palą na klatce schodowej, gdzie wisi zakaz palenia. Mało tego mają balkon (nie taki jak mój mikro, zwany potocznie rzygownikiem). Wychodzą na klatkę i fajczą. Nawet okna nie raczą otworzyć, więc nie raz jak buchnie dymem to jest masakra. Na straż miejską dzwoniłam ale zanim ci dupsko ruszyli, to tamci zdążyli w ogóle wyjść z domu. Zemściłam się dwa razy. Oj tak, jestem wredna. Mówiłam, tłumaczyłam, we wnęce wózek zostawiałam ale capił strasznie, musiałam go trzymać w domu, na przedpokoju. Któregoś dnia nadarzyła się okazja, że zostawili paczkę papierosów na parapecie. Więc ją z tego parapetu, otwierając okno by przewietrzyć wywaliłam. Dwa razy. Jak palili, tak palą, a ja im te paczki jak tylko przyuważę wyrzucać będę. Nie kłaniamy się sobie. Oni wiedzą, że to ja ale nie mają w sobie cywilnej odwagi by się odezwać. Nie mieli też odwagi by przeprosić, powiedzieć że palić nie będą albo że będą, bo im się tak podoba. 
Żeby nie było, ja nie jestem święta, bo sama paliłam jak się wprowadziliśmy do wieżowca ale było mi zwyczajnie wstyd stanąć na klatce by palić. Tym bardziej, że wiszą karteczki, że może to komuś przeszkadzać i do jasnej cholery to jest dobro wspólne. Wychodziłam pod blok, a peta gasiłam na betonie, sprawdzając czy się nie tli i wrzucałam do kosza. Dla mnie to normalne, a niektórych jednak nie nauczyli kultury. Tak samo było z kłanianiem się ludziom. Mówiłam dzień dobry wszystkim, tego samego uczę swoje dzieci. Teraz kłaniam się tylko starszym osobą, które niestety nie zawsze odpowiadają ale staram się dać dobry przykład dzieciom. 

Jeśli chcecie poczytać CZĘŚĆ I znajdziecie ją tu KLIK, a tu CZĘŚĆ II KLIK.

Macie może sąsiadów, którzy strasznie Was wkurzają? 

Pozdrawiam

Paulina



Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej czyli filmowy czwartek

Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej czyli filmowy czwartek

Dziś dość późno ale nie może zabraknąć postu filmowego, mam nadzieję, że nie zawiodę Waszych oczekiwań i skusicie się na polecone kino.

Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej.




Gatunek: Dramat, Wojenny

Czas trwania: 2 godz. 3  min

Produkcja: USA, Niemcy 

Filmweb: 7,4/10

Rok produkcji: 2005 

Dwudziestoletni Swoff zaciąga się na ochotnika do oddziałów marines. Rzeczywistość jaką tam zastaje nijak pokrywa się z jego marzeniami. Gdy w Kuwejcie wybucha wojna oddział Swoff'a zostaje przetransportowany do Arabii Saudyjskiej. Tam mimo trwającej wojny, największą stawką są pola naftowe. Jarhed, to najlepsi z najlepszych.




Film jest pewnego rodzaju reportażem z wojny z 1991 roku w Zatoce Perskiej. Czasem w zabawny i groteskowy sposób ukazuje życie żołnierzy podczas misji. Muszą zachować doskonałą kondycję, więc każdy dzień poświęcają na treningi, niekiedy dopada ich nuda, bezsilność, tęsknota. Największym marzeniem jest walka, a największą walkę toczą sami ze sobą. Bo być na wojnie i nie oddać ani jednego strzału jest prawdziwym szczęściem.

Jeśli nie mieliście okazji oglądać tego filmu, to bez limitów i rejestracji znajdziecie go tu KLIK

Pozdrawiam!

Paulina
Zastanówcie się czy naprawdę chcecie mieszkać w wieżowcu. Dlaczego nie cierpię swojego mieszkania - część II

Zastanówcie się czy naprawdę chcecie mieszkać w wieżowcu. Dlaczego nie cierpię swojego mieszkania - część II

Pamiętacie ten wpis "Zastanówcie się czy naprawdę chcecie mieszać w wieżowcu. Dlaczego nie cierpię swojego mieszkania - Część I". Pora na jego kontynuację. 




Gdy człowiek już przywyknie, że ściany są z tektury i słychać wszystko, że sąsiedzi wyrzucają z okien co popadnie, że remonty to prawie codzienność pozostaje tylko zaciskać zęby.
I tak sobie zaciskamy... Wspominałam, że obok przebiega wylotowa trasa z miasta? Och, pewnie nie. Mi osobiście to nie przeszkadza, bo mieszkam na górce, są drzewa, które te hałasy tłumią. Upss! Były drzewa, bo wycieli. Wycieli ich sporo, teraz słychać karetki, straż pożarną i inne uprzywilejowane pojazdy. Jednak to nic, bo jak są okna zamknięte to spoko, jak są otwarte to też spoko, bo dziennie przejeżdża ich tylko kilka. 
Nie wspomniałam, że za tą ulicą trochę niżej są tory kolejowe. Ba! Wiedzieliśmy, że te tory są i były nieczynne. No to od 2 lat już są czynne. Na początku raz dziennie przejeżdżał pociąg. Teraz te pociągi zapieprzają kilkanaście razy dziennie. Tak je wzięło by w tym roku jeździć i gwizdać. 

Wracając do ilości sąsiadów, to mam złotą myśl zapisaną na facebooku w tamtym roku....
Wystąpił tu mały błąd w obliczeniach, bo mieszkań jest 72. Ludzi jak mrówków, jak mawia mój starszak.

Dokładnie od tamtego roku, przestałam wytrzymywać nerwowo z sąsiadami. 
Nawet teraz gdy piszę ten tekst jest godzina 21:46, a sufit chyba też mam z tektury, bo sąsiedzi rozkładają łóżko (wiecie takie na kółkach). Słuchać to jakby miało to miejsce u mnie w pokoju.

Dlaczego nie wytrzymuję? Bo od tamtego roku jakoś w lutym wprowadzili się nowi sąsiedzi, a raczej kupili mieszkanie i jak to bywa przy takim przedsięwzięciu, robi się remont. To oni ten remont robili przez rok z hakiem. Dzień, w dzień DRRRRRR, WRRRRRR, DRRRRR. W pewnym momencie bałam się, że przewiercą mi się do salonu, oczami wyobraźni widziałam ich ściany pełne dziur. Miejsce przy miejscu. Bo ileż można kur## wiercić przez rok remontu w jednej ścianie? Jak się okazuje można ;)

Teraz już nie wiercą, dorobili się sprzętu i słuchają góralskiej muzyki, trochę to lepsze niż disco polo którego słuchają, w nocy inni sąsiedzi. Jednak na tyle denerwujące, że nie słyszę filmu na laptopie. Oczywiście policji nie wzywamy, bo znów będą tarabanili do drzwi domofonem i pobudzą dzieciaki. Nie zdziwiłabym się też, gdyby najpierw do nas zapukali jak mają to w zwyczaju...
Sąsiedzi zza ściany drzwi nie otwierają, a złapać ich też nie idzie by zwrócić im uwagę, bo czmychają niczym szczury. 

Mówię Wam, ubaw po pachy. Dochodzę do wniosku, że powoli dostaję pierd###a z przerzutami, może jakiejś hiper nadwrażliwości słuchowej, bo słyszę wszystko. Od odkurzania na górze u sąsiadów, po branie prysznica za ścianą i zamykania drzwi kabiny. Serio!
W mojej sypialni sąsiedzi mają łazienkę. Tzn. za ścianą... jak zaczynają się kąpać po 23 tak o 3 kończą i nawet słychać jak wieszają słuchawkę i zamykają, rozsuwają drzwi kabiny. 
Jak mieszkał wcześniej sąsiad, to nie było NIC słychać. Ojciec doszedł do wniosku, że pewnie się nie mył. 

Najbardziej nie lubię wracać po całodniowym wypadzie za miasto do czterech ścian. Ostatnio po powrocie około 21 okazało się, że gdzieś wiercą, a chcąc popracować przy otwartym oknie miałam ochotę puścić pawia, bo ktoś spalił cebulę. 

Ja wiem, że inni mogą pomarzyć o własnym mieszkaniu, ciasnym ale własnym, kredytowym ALE WŁASNYM. Jednak nie tego się spodziewałam i nie tak sobie wyobrażałam mieszkanie w wieżowcu. Miało być cicho i spokojnie... 

Może ktoś jeszcze ma tak wesoło jak ja i chciałby się podzielić swoimi przeżyciami. Ponoć w kupie raźniej się narzeka ;)

Pozdrawiam!

Paulina

Obserwatorzy

Copyright © 2014 Z miłości do.... lifestyle , Blogger